poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Jak to się zaczęło czyli poród cz. 2 !! (import.)

Na porodówce przywitała nas położna. Miła, młoda kobieta. Kazała rozgościć się na łóżku i robić wszystko, żeby tylko mi było dobrze. Mówiła, e jedna kobietka chciała rodzić przy głośnej muzyce i tak też rodziła, bo skoro to jej pomagało, to czemu nie:) Ja jednak szczególnych wymagań nie miałam ;)
W między czasie ustalaliśmy kiedy zaczęłam mieć regularne skurcze, no ale że ich nie było, umówiliśmy się, że była to godzina 2.00, ponieważ wtedy zaczęły się coraz częstsze skurcze:)
Jako, że nawet tydzień po porodzie miałam ogromne zaniki pamięci co do jego przebiegu, to teraz, po ponad miesiącu jest jeszcze gorzej... Niby coś tam pamiętam, ale wszystko się miesza i nie wiem jak to po kolei było. Mate był ze mną, ale po tej całej pielęgnacji Maleństwa, zmierzeniu itp, powiedzieli, że może ją wziąć. Dlatego dalsza relacja może być nieco chaotyczna ;)

Do szpitala zgłosiłam się z 7dmio centymetrowym rozwarciem, i tak się zatrzymało. Wody nie chciały odejść. Strasznie trudno oddychało mi się 'do brzucha', no nie dało się..
Dostałam zastrzyk, który miał nieco uśmierzyć ból i przyśpieszyć rozwarcie. Wcale bym go nie chciała, ale położna upierała się, że mi da zastrzyk albo czopka, ale zastrzyk lepszy. To się zgodziłam:) jednak różnicy w bólu nie było, a i rozwarcie długo się nie zmieniało (jak się okazało była to oksytocyna;)).
Trochę leżałam, potem odważyłam się wskoczyć na piłkę, jednak jak szybko wskoczyłam tak szybko zeskoczyłam, bo było mi strasznie nie wygodnie na niej.. Już lepiej mi było na zwykłym krzesełku, choć gdyby jeszcze się trochę bujało, byłoby jeszcze lepiej ;) Chodziłam dużo... Mate się śmiał, że gdyby mnie teraz filmował to bym nie uwierzyła w to co robię, a jednak ja widziałam o tym, że muszę wyglądać komicznie, chodząc jak koczkodan, wyginając się w różnych pozach itp ;P Między skurczami sama się z tego śmiałam ;) Podczas skurczy mówić nie dałam rady, jedynie gdy jeden się zbliżał, wydusiłam z siebie 'niech ona do mnie kiedy stara powie' (czy coś w tym stylu;)).
Zbliżała się godzina 7.00 czyli zmiana położnych. Przyszła druga, również bardzo fajna babeczka :) Ta z kolei preferowała czopki na przyśpieszenie rozwarcia... Pytała też panią doktor, która gdzieś tam mignęła, czy może mi podać kroplówkę w razie czego.. Uhh wtedy byłam gotowa przyjąć jeszcze ze 4 zastrzyki i 8 czopków;P
Na szczęście obeszło się bez kroplówki uf:) Jednak pęcherz płodowy musiałam mieć przebity, bo wody dalej odejść nie chciały:) Wiem, że po odejściu wód poczułam różnicę w skurczach, jednak nie pamiętam w którą stronę... Chyba były mocniejsze, ale wtedy już dało się oddychać 'do brzucha' :)
Przy skurczach partych miałam masakrę. Mówią, że te są lżejsze, ja jednak czułam inaczej. Oczywiście w momencie kiedy parłam to był luzik, ale poza tym to bolało strasznie. No i ciężko w sumie było przeć. Wolałam krzyczeć w niebogłosy ;P Po upomnieniu, że jak będę krzyczeć to nie urodzę, bo parcie jest nie efektywne trochę się opamiętałam. Jednak i tak było mi ciężko. W pewnym momencie straciłam sił, nie dałam rady, mówiłam, że ja źle to robię, że nie potrafię, że nie mam już sił.. W mojej głowie pojawiały się pytania I CO TERAZ??? Ale położna wraz z innymi nagromadzonymi tam ludźmi (nie wiem skąd ich się tyle wzięło, bo pod koniec miałam oczy zamknięte, tylko raz na chwile otwarłam... i w momentach przerw kiedy to Mate podawał mi wodę do picia ) mówili, że bardzo dobrze mi idzie. Anielską cierpliwość miała ta kobietka:)
W pewnym momencie położna powiedziała, że już widać, że będzie czarnulka i że mogę dotknąć jej główki:) ależ była cieplutka..
Niedługo po tym, usłyszałam, że mam się postarać, bo teraz będziemy rodzić główkę (jakie BĘDZIEMY??? to ja SAMA wciąż rodziłam! ;P ). Trochę się przestraszyłam, że jak ja to zrobię, jak nie mam siły, ale spięłam się w sobie... iii... wydałam z siebie taki niesamowity dźwięk, że podczas jego wydobywania się ze mnie sama się dziwiłam co to jest... (okazało się potem, że przez te moje krzyki, dziewczyna, która pod koniec mojego porodu znalazła się na łóżku obok [za parawanem] miała ochotę uciec i się rozpłakała...) i... nagle słyszę krótki, cichy płacz!! Okazało się, że moja córeczka się już urodziła! A ja myślałam, że naprawdę urodzę tylko główkę, a reszta przy następnym skurczu ;) Tylko jak by to było, jakby ona tak wisiała tą główką.. ;P wtedy o tym nie myślałam ;P
Gdy Lila przestała płakać (a raczej kwilić) zapytałam 'czemu ona nie płacze?!?!' na co ktoś mi odpowiedział, że niby czemu ma płakać i że filmów się naoglądałam chyba ;)
Położyli mi ją na brzuszku, taką malutką, cieplutką, kochaną... Dotykałam ją i jęczałam do Mate 'spójrz jaka malutka, o rany, o jacie, o bosz.. (itp)'
. Wcześniej zakładałam, że na pewno w tej chwili się popłaczę, a ja tylko jęczałam ze zdumienia:) Choć byłam wzruszona i nie dowierzałam, że Ona jest taka maleńka, kochana, delikatna....

Noi po tej chwili, pamiętam tylko, że na pewno zakręciło mi się w głowie przy rodzeniu łożyska, a dalej... no właśnie. Pamiętam co było dalej, ale to jest takie pomieszane...
Pamiętam,
-że mówili do Mate, że może wziąć dziecko i wyjechać z sali,
-mi wstrzyknęli coś do welflonu, bardzo mnie zaczęła po tym ręka piec, spanikowałam i wystraszona informowałam o tym pielęgniarki, ale uspokajały mnie, że jak nie chcę żeby mnie bolało to musi poszczypać...
-na czas szycia mnie uśpili (to chyba to co mnie tak piekło)
-obudziłam się przed czasem, ale nie bolało aż tak mocno (w sumie chyba z całego porodu najbardziej bolało nacięcie, którego niestety nie uniknęłam;/ niby na skurczu a i tak krzyczałam z bólu i musieli chyba na dwa razy to zrobić, bo za pierwszym przestałam przeć..)
-na sali było mnóstwo ludzi, gdy się wybudziłam,
-próbowałam żartować po przebudzeniu, że ja się tyle męczyłam a mąż od tak wziął sobie dziecko i gdzie on jest (haha..., ale nie wiem czy mi się to nie śniło, bo nikt chyba mnie nie słyszał;p), myślałam, że zabrał Małą na chwilę do mojej mamy (która po 12godzinnej nocnej zmianie w pracy szybko pojechała do domu wziąć co potrzebne i przyjechać do mnie), ale on już nie wrócił na tą salę;P

Więcej nie pamiętam chyba.. Teraz tak myślę, że w tej relacji zabrakło informacji o łóżku, na którym leżałam, które przepołowiło się na czas porodu, którym mogłam sterować, ale nie to było mi wtedy w głowie (za to później sobie obiłam i wciąż bawiłam si tymi guziczkami;) ), i o mojej mamie właśnie.. Która mimo zakazów musiała wejść na chwilę na sale porodową, położna ją wygoniła oczywiście (bo tylko jedna osoba mogła być ze mną), choć gdyby nie zbliżający się skurcz pewno została by tam chwile dłużej ;)

Po wszystkim wywieźli mnie do sali poporodowej, w której odwiedzała mnie położna pytając jak się czuję, mierząc ciśnienie itp.. I z której zabrali mą dziecinę do szczepienia... i chyba sobie o nas zapomnieli, bo aż moja mama musiała iść szukać dziecka, które jak się okazało zostawione było samo w jakiejś sali (tak zrozumiałam mamę.. ).


Ogólnie wszystko wspominam bardzo dobrze:)) i od pierwszych chwil po porodzie si dziwiłam, że to właśnie to miało być takie straszne i bolesne... a wcale nie było. Tzn. bolało jak cholera, no ale błagam.. choć może na prawdę pomogło mi to, że często mam silne bóle brzucha, a w dzieciństwie codziennie skręcałam się z tego bólu..
Lepiej jak mnie boli, gdy wiem, że tak ma być, niż jak boli a ja nie wiem czemu i czy to normalne ;)

Choć jestem pewna, że w następnej ciąży też będę się bała porodu ;P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz